O ZŁYM PUSTECKIM

(Józef Ondrusz - GODKI ŚLĄSKIE)

K iedyś w kopalniach oprócz ludzi pracowały również konie. One ciągnęły wózki z urobkiem, z przodków na podszybie, skąd windami wydobywano je na powierzchnię. Ludzie po każdej zmianie opuszczali podziemia kopalń, ale konie pozostawały tam przez całe długie miesiące. W niedziele i święta, kiedy w kopalniach nie pracowano, do koni zjeżdżali stajenni, aby je nakarmić, napoić i oczyścić.

Było to na szybie Głębokim w Karwinie. Pewnej niedzieli zjechało do kopalni dwóch stajennych. Oczyścili konie, nasypali im owsa, do koryta nalali czystej wody do picia, a potem położyli się na śianie i zasnęli.

Wkrótce potem jeden ze stajennych posłyszał przez sen jakieś charczenie. Ocknął sig i poznał, że to charczy ten jego kolega leżący obok. Poświecił na niego swym górniczym kagankiem i spostrzegł, że około szyi kolegi owinął i zacisnął ktoś kawał szmaty. Rozluźnił szybko szmatę i obudził charczącego towarzysza.

Kto to mógł zrobić? Obaj przypuszczali, że do kopalni zjechał ktoś trzeci, który im spłatał takiego figla. Umilkli na chwilę i niedaleko w chodniku posłyszeli kroki oddalającej się postaci.

Obaj stajenni porwali swe kaganki i pobiegli za owymi krokami. Wkrótce dopędzili jakąś szarą postać. Przystanęła ona na chwilę, potem roześmiała sig takim jakimś dziwnym śmiechem, a potem przepadła w ciemnych chodnikach kopalni.

Przerażonych stajennych ogarnęła gęsia skóra.

- Dyć to był Pustecki! - wyszeptał ze strachem jeden.

- To mie podusił za to, żech oto głośno gwizdoł - powiedział drugi.

Bo starzy górnicy często opowiadali, że Pustecki nie znosił gwizdania, a takiego śmiałka, co się w kopalni gwizdać odważył, zawsze surowo karał.


E-mail: Roman Malczyk



Karwina po naszymu
Słowniczek gwarowy