UTOPIEC PRZEWOŹNIKIEM

(Józef Ondrusz - GODKI ŚLĄSKIE)

Darkowski most Obok żelazobetonowego mostu w Darkowie stoi nowoczesny budynek, w którym mieści się dyrekcja miejscowego zdrojowiska. Do niedawna znajdowała się tam restauracja zdrojowa Pod Utopcem. O tym, skąd się wzięła ta poniekąd dziwaczna nazwa, krąży wśród ludzi następujące podanie :

Kiedyś w Darkowie nie było na Olzie żadnego mostu. Wtedy dzisiejsza słynna miejscowość kąpielowa była rozległą równiną. Okolica była rzadko zaludniona, tu i ówdzie tylko kurczyła się przy ziemi jakaś drewniana chałupka. Od Cieszyna poprzez Łąki i Darków biegła do Frysztatu szara wstęga drogi. Jej ciągłość przerywała Olza swym bystrym bieiem. Nie było tutaj żadnego mostu.

Żył wtedy w Darkowie nad Olzą stary przewoźnik Szewczyk, który swą na wpół zbutwiałą łódką przewoził przygodnych przechodniów czy też podróżnych przez wodę z jednego brzegu na drugi. Co prawda nie było tych przechodniów dużo, toteż Szewczyk wiecznae wylegiwał się w słońcu na trawie lub grał z utopcem w karty. Szewczyk-przewoźnik i darkowski utopiec byli dobrymi przyjaciółmi. Utopiec mieszkał w głębokucnej wyrwie, którą hań bardzo dawno uczyniła powódź, a stary przewoźnik już od dziecka żył w drewnianej kuczy podpartej ze wszystkich stron drągami, żeby się nie wywróciła od starości.

Szewczyk codziennie wysiadywał przed swoją kuczą. i wypatrywał ludzi śpieszących do Frysztatu, żeby ich przewieźć przez rzekę na mocno przeciekającej już łódce. Zarabiał niewiele. Tylko grajcar płacił każdy za przewóz w jedną stronę. Ten lichy zarobek w zupełności jednak wystarczył staremu na kawałek chleba, kłopetek słoniny i paczkę tytoniu codziennie. Tymi specjałami dzielił się sprawiedliwie ze swym sąsiadem utopcem, który w zamian za nie przynosił Szewczykowi tłustego karpia, szczupaka lub węgorza. Staremu przewoźnikowi wcale się nie nudziło w jego samotności nad Olzą. Potrafił całymi godzinami patrzeć w wodę i obserwować fikające w niej ryby, albo podczas księżycowych nocy słuchać smętnych śpiewek słowika, który tu gdzieś w wiklinach hodował swą rodzinę. A najczęściej grywał z utopcem w karty. Niekiedy się zdarzało, że stary Szewczyk czuł się niezdrowo. Wtedy utopiec starał się różnymi sposobami rozweselić chorego. Łapał w plosach najtłustsze karpie i szczupaki, i zanosił je przewoźnikowi. Często nawet raków nałapał, a potem je w izbie kładł na stole. Kiedy raki niezgrabnie kręciły się po stole, obydwaj z Szewczykiem zaśmiewali się do łez.

Na podjesień ulewne deszcze dawały się Szewczykowi porządnie we znaki. Kaszlał wtedy, w kościach go rwało. W takich wypadkach utopiec nie pozwolił mu łóżka opuścić, sam dla starego gotował herbatę z dziurawca, podbiału i lipowego kwiatu, smażył ryby, a jeśli trafił się przechodzień, którego było trzeba przeprawić przez rzekę, wtedy sam wskakiwał do łódki i doskonale zastąpił Szewczyka. Naturalnie, nigdy taki pasażer nie wiedział, że go przewozi utopiec. Raz we Frysztacie był jarmark. Ludzie z daleka zjeżdżali się furmankami, śpieszyli od Łąk, Stonawy, Olbrachcic, nawet od dalekiego Cierlicka i Błędowic. Gospodarze pozostawiali konie z bryczkami przed Olzą, a sami na piechotę szli dalej do miasta. Nic też dziwnego, że w dniu frysztackiego jarmarku miał przewoźnik pełne ręce pracy. Było trzeba bez przestanku jeździć przez Olzę tam i z powrotem, żeby nadążyć z ciągłym napływem przychodniów. Prócz tego gospodarze prosili jeszcze Szewczyka, żeby im uważał na konie. Stary nie chciał o tym słyszeć, ale utopiec zaraz odezwał się do niego:

- Idźcie, Szewczyku, paść konie, a jo bydym woził ludzi!

I tak też było.

Od samego rana utopiec był przewoźnikiem. Przyjechał do brzegu, poczekał chwileczkę, aż ludzie powsiadają do łódki, potem lcilka razy machnął wiosłem i już byli wszyscy na drugiej stronie. Teraz zaczekał, aż ludzie zapłacą i wysiądą, a potem jazda z powrotem pa nowy transport. Ludzie nie rnogli się nachwalić młodego przewoźnika.

- Hm, hm, hm, jaki obrotny ten Szewczyków pomocnik! - podziwali jego zgrabność. Ale, że tym zgrabnym przewoźnikiem był sam utopiec, tego nikt nie wiedział.

Po południu zaczęli ludzie wracać z jarmarku. Byli roześmiani, opowiadali o dziwach oglądanych we Frysztacie, cieszyli się jak małe dzieci i pokazywali sobie barwne materie, nowe wysokie buty, kolorowe chustki i ogromne wianki obwarzanków, które na Śląsku zowią preclikami. A każdy miał jeszcze w kieszeni za kilka grajcarów tureckiego miodu dla dzieci.

Utopiec przysłuchiwał się tym opowiadaniom i wiosłował ile miał sił. Było się trzeba śpieszyć. Ludzie po przybiciu do brzegu płacili za przewóz, a "na lepszą" dodawali przewoźnikowi po kilka obwarzanków lub kawałek tureckiego miodu. Utopiec brał i każdemu skinieniem głowy dziękował.

Jakoś w podwieczór wracała z Frysztatu grupa mocno podchmielonych gospodarzy. Wszyscy chwiali się na nogach, pośpiewywali sobie, pokrzykiwali i jednostajnie kpili z przewoźnika.

- Ty, synek, ty ale od nas preclika nie dostaniesz! - odezwał się jeden z nich, trzymając się kurczowo łódki, żeby utrzymać jaką taką równowagę.

- Nie chcym! - odparł przewoźnik.

- Dziurke z preclika mógbyś dostać! - zakpił ktoś znowu.

Odpowiedź utopca zagłuszył śmiech wszystkich w łódce. Potem jeden z kpiarzy począł się wyśmiewać z wytartego przyodziewku utopca, chwytał go dwoma palcami za spodnie, niby że próbuje jakość materii, i szczypał go przy tym mocno. Utopiec usuwał się i wiosłował dalej nie zwracając uwagi na coraz zjadliwsze kpiny podchmielonych pasażerów.

- Ale, abyś nie powiedzioł, żeś od nas nic nie dostoł, tak tu mosz! - krzyknął jeden z kpiarzy i cisnął w przewoźnika odwiniętą z papieru grudę tureckiego miodu, która uczepiła sig jego włosów.

- Dobrześ zrobił! - krzyknął drugi.

- To sie mi podobo! - śmiał się inny.

- Niech mo pamióntke z jermaku!

Ale utopcowi było już tego za wiele. Długo się nie namyślał, tylko jednym wprawnym ruchem nogi wyprowadził łódkę z równowagi, a w tym samym momencie wszyscy podchmieleni kpiarze powpadali do wody jak niepyszni. A ten, któremu zachciało się zakpić z utopca, oberwał na dodatek w twarz swoim tureckim miodem.

Ludzie na brzegach śmiali się do rozpuku, zaś ci przymusowi topielcy parskali w wodzie, wymachiwali rękami i nogami, żeby tylko dostać się jakoś do brzegu.

Przewoźnik tymczasem z nowymi pasażerami ruszał już od przeeiwległego brzegu. Kiedy ludzie wysiadali, tamtych kpiarzy już nie było. Uciekali od Olzy, bo wszyscy śmiali sig do łez z ich nieludzkiego wyglądu.

Tak darkowski utopiec odpłacił się za kpiny. Później, kiedy stary Szewczyk coraz więcej słabował, to utopiec przewziął przewoźnictwo na stałe. Zarobek co do grosza oddawał Szewczykowi, troszczył się o niego, na krok chałupy nie odchodził, chwytał ryby, przyrządzał z nich posiłek, z ziół gotował herbatę, i przewoził ludzi.

To trwało do samej Szewczykowej śmierci. Kiedy stary umarł, utopiec zniknął z Darkowa. Ludzie mówili, że przeniósł się gdzieś w stronę Cieszyna. Opuścił swe ploso.dlatego, że przewóz, zbutwiała łódka i starucna kucza wiecznie przypominały mu szczęśliwe chwile spędzone razem ze starym Szewczykiem, które niestety nigdy już wrócić nie mogły. Darkowski most

Znacznie później na miejscu przewozu zbudowano most dreawniany, a na miejscu starej kuczy duży budynek murowany, w którym znalazła pomieszczenie stara gospoda zdrojowa Pod Utopcem. Most drewniany dawno nie istnieje. Był już za stary i lada dzień mogło dojść do nieszczgścia, dlatego w roku 1925 zbudowano nowy most z żelazobetonu. Most ten szczęśliwie przetrwał zawieruchę ostatniej wojny i długo, długo jeszcze będzie służył ludziom. Starą gospodę również zburzono. Na jej miejscu postawiono nowoczesną restauracje zdrojową, która nie wyparła się nazwy swej sędziwej poprzedniczki i tak samo nazywała się restauracją Pod Utopcem. Obecnie zlikwidowano ją, a w budynku tym umieszczono dyrekcję darkowskich zakładów kąpielowych.


E-mail: Roman Malczyk



Karwina po naszymu
Słowniczek gwarowy